Google+ to jedna z największych technologicznych porażek ostatniej dekady. Świadczy o tym chociażby to, że wieść o uśmierceniu serwisu (na razie tylko dla kont prywatnych, te firmowe pozostaną aktywne) obiegła jedynie serwisy branżowe i właściwie nikogo to nie zabolało. Wyobrażacie sobie, co by się działo, gdyby poinformowano o zamknięciu Facebooka? Ja za Google+ na pewno nie będę tęsknić, a kilka powodów mojej oschłości wobec tego serwisu wymieniam poniżej.
Jest rok 2012. Google nadal robi dobrą minę do złej gry i wmawia wszystkim dookoła, że jego serwis społecznościowy już za momencik będzie hitem na miarę Facebooka. Problem w tym, że nikt w te banialuki nie wierzy. Google stosuje więc metodę imperatorów: jeśli nas nie lubisz, to zmusimy cię, żebyś polubił.
Efekt był taki, że każdy, kto chciał mieć pocztę Gmail czy nawet konto na YouTube, musiał automatycznie założyć profil w Google+. Był on „dokładany w pakiecie”. To trochę tak, jakby osobie kupującej nowe auto w salonie wciskano sieciówkę na komunikację publiczną. Bez sensu.
W ten oto sposób Google sztucznie nabijało sobie użytkowników swojego serwisu, choć i tak większość z tych zarejestrowanych osób w ogóle z niego nie korzystała. Koniec końców udało się dojść do liczby około 390 milionów kont pod koniec 2018 roku, kiedy to już było wiadomo, że Google+ jest do kitu i serwis zostanie zamknięty dla prywatnych użytkowników.
Przyznaję, że robiłem kilka podejść do Google+ i za każdym razem zachodziłem w głowę, jak takie coś mogło wyjść od tej firmy. Narzędzia Google, czego by o nich nie mówić, w większości są wzorem dla innych twórców aplikacji. Funkcjonalność, prostota, mnogość opcji zastosowania – to wszystko znamy i z tego korzystamy. Z Google+ się jednak nie udało.
Pamiętam, jak osobiście założyłem na Google+ profil mojej agencji reklamowej Soluma Interactive. Później chciałem udostępnić go jednemu z copywriterów, aby zajął się jego prowadzeniem. To była masakra, a przecież nie robimy w internetach od wczoraj.
Google+ jest (było?) niefunkcjonalne, nudne, kompletnie nieprzystające do nawyków internautów. Skutek jest taki, że platformę tę aktywnie wykorzystywały tylko agencje SEO, które masowo linkowały tam do stron klientów – no bo Google lubi linki ze swoich serwisów.
Google nigdy tego oficjalnie nie potwierdziło, ale jest oczywiste, że decyzję o zamknięciu Google+ przyspieszyła afera z wyciekiem danych jego użytkowników. Nie chodzi już nawet o to, że przez jakieś 3 lata nikt nie zauważył błędu w aplikacji, przez który osoby logujące się do Google+ mogły w mgnieniu oka stracić swoją tożsamość na rzecz przestępców. Jest to naganne, ale się zdarza.
Google nie można natomiast wybaczyć tego, że próbowało zamieść tę sprawę pod dywan, o czym świadczy treść wewnętrznej notatki, upublicznionej przez jakiegoś dobrego człowieka. Google chciało ukryć istnienie luki, czyli zrobić nas wszystkich w konia i udawać, że nic się nie stało. W takich momentach zawsze sobie myślę, że chciałbym doczekać momentu, gdy na rynku pojawi się realna konkurencja dla sztandarowego produktu tej firmy, czyli wyszukiwarki.
Smutny koniec Google+ jest mi całkowicie obojętny. Pewnie podobnie myśli tych blisko 400 milionów rzekomych użytkowników. Google nieźle się na tej usłudze sparzyło, wpompowało w nią grubą kasę, a teraz musi zjeść tę żabę. To świetna nauka dla każdego z nas. Żadna marka nie jest tak duża, aby nie upaść.