Firma to Ja!

Jerzy Biernacki
18.12.2017

Komentarz Grzegorza Wiśniewskiego, CEO Grupy Soluma.

Wiem, że tytułowe hasło może się kojarzyć z kampanią reklamową pewnego banku (swoją drogą całkiem udaną), ale zupełnie nie o to mi chodzi. Mam na myśli postawę prezentowaną przez ogromną część przedsiębiorców, z którymi się spotykam, rozmawiam przez telefon lub wymieniam korespondencję mailową. Właściciele mówiący „moja firma to ja!” do pewnego stopnia mają rację, bo przecież to oni stworzyli swoje biznesy. Niestety, ale na dłuższą metę takie kategoryczne podejście do sprawy jest po prostu szkodliwe.

Jednowładztwo spowalnia procesy w firmie

Przedsiębiorstwo zarządzane w sposób dyktatorski może oczywiście bardzo dobrze radzić sobie na rynku. Pod warunkiem, że w rolę jednowładcy wciela się rzeczywiście sprawny manager i człowiek z charyzmą. Na pewnym etapie rozwoju niezbędne jest jednak rozdzielenie kompetencji pomiędzy zaufanych pracowników. Jeśli to nie następuje, trzeba się szykować na problemy.

Posłużę się przykładem z mojej branży (Grupa Soluma specjalizuje się w świadczeniu usług reklamowych). Jedna z naszych marek ma zrealizować kampanię wizerunkową na rzecz firmy X. Wszystkie decyzje jednoosobowo podejmuje właściciel przedsiębiorstwa, który jest bardzo zapracowanym człowiekiem. Każdy przedstawiony pomysł jest zatem zatwierdzany (lub są do niego zgłaszane uwagi) z dużym opóźnieniem. Na końcu często okazuje się, że właściciel coś przeoczył, czegoś nie zrozumiał, „pani Basia źle przekazała” itd.

Takie sytuacje zawsze, bez żadnych wyjątków, są efektem dwóch błędów:

Właściciel prezentujący postawę „firma to ja” nie jest w stanie zaufać pracownikom, przekazać im części kluczowych kompetencji. Tymczasem wystarczyłoby zaplanowanie organizacji firmy oraz stworzenie strategii marketingowej, aby nie było konieczności zawracania głowy przedsiębiorcy każdą drobnostką.

Pamiętaj

Richard Branson, jeden z najbogatszych ludzi na świecie, a przede wszystkim bardzo sprawny przedsiębiorca, zapytany o fundament sukcesu swoich biznesów odpowiedział: „Ludzie, ludzie, ludzie.” Coś w tym jest, prawda?

Brak zrozumienia dla konieczności budowania marki

Przedsiębiorca, który myśli, że firma to on i nic więcej, nie czuje żadnej potrzeby budowania marki swojego biznesu. Można to zrozumieć, choć takie podejście jest z gruntu błędne. Nie mam tutaj oczywiście na myśli sytuacji, w której właściciel firmy rzeczywiście jest osobą powszechnie znaną i jego nazwisko stanowi dostateczny magnes dla klientów (jak w przypadku chociażby Roberta Lewandowskiego).

W rozmowach z klientami bardzo często słyszę: „Panie Grzegorzu, dajmy spokój, ja nie muszę budować żadnej marki, bo mnie w branży wszyscy znają i funkcjonuję tylko dzięki układom. Jak przestanie iść, to po prostu zwinę firmę z rynku i po kłopocie.” Można i tak. Pytanie, które powinien sobie zadać przedsiębiorca myślący w taki sposób, brzmi: czy dysponując marką mógłbym w mniejszym stopniu angażować się  w swój biznes, zarabiać więcej, nie martwić się tak bardzo kryzysami w branży, a w przyszłości sprzedać firmę z dużym zyskiem? Czy taka wizja nie jest bardziej kusząca?

Bez zbudowania marki taka opcja nie wchodzi w grę. Jeśli jedyną wartością firmy jest jej właściciel, to taki biznes jest w rzeczywistości zupełnie anonimowy dla ludzi spoza branżowego kręgu. Oznacza to, że za 10, 20, 30 lat, gdy właściciel będzie chciał wycofać się z rynku, jedyną dostępną opcją będzie zamknięcie firmy, bez możliwości jej sprzedaży. Potencjalni inwestorzy chcą kupować rozpoznawalne marki, a nie Janów Kowalskich, którzy urobili się po łokcie rozwijając swoje firmy.

Wniosek? Nie można patrzeć na firmę przez pryzmat wyłącznie siebie. Należy konsekwentnie inwestować w jej rozpoznawalność, markę, niezależnie od nazwiska właściciela. Tylko taka strategia pozwoli stworzyć silne fundamenty przedsiębiorstwa, a także osiągnąć sprawny model zarządzania.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie