Komentarz Grzegorza Wiśniewskiego, CEO Soluma Group.
W ostatnich miesiącach pewne było tylko to, że rano wzejdzie słońce, wzrośnie wskaźnik inflacji oraz zadzwoni do nas ktoś z fotowoltaiki. Na pewno sam odebrałeś już co najmniej kilka takich telefonów, za każdym razem czując irytację z powodu straty czasu i namawiania Cię na coś, czego albo nie chcesz, albo już to masz. Telefony z fotowoltaiki stały się istną plagą, a ja odnoszę wrażenie, że firmy zlecające takie działania marketingowe nie zdają sobie sprawy z tego, że jest to ewidentny strzał w stopę. Dlaczego? Zapraszam do mojego komentarza.
Ta zmasowana kampania telefoniczna nie jest oczywiście przypadkowa. Nasiliła się w momencie, gdy stało się jasne, że po 1 kwietnia 2022 roku montaż instalacji fotowoltaicznej może nie przestanie być opłacalny, natomiast okres zwrotu z tej inwestycji z całą pewnością się wydłuży (chodzi o zmianę systemu rozliczania wyprodukowanej energii).
Firmy montujące i sprzedające instalacje fotowoltaiczne muszą się więc spieszyć, aby „opchnąć” swój produkt jeszcze przed zmianą przepisów. Desperacja jest wyczuwalna na kilometr, a jej przejawem są właśnie te ciągłe telefony. Gdy firma na siłę wciska swój produkt, to nie mamy do czynienia z marketingiem, ale z patologią reklamową.
Nie mam nic przeciwko telefonom z propozycjami handlowymi – rozumiem, że w przypadku wielu biznesów jest to naturalny kanał komunikacji z klientami. Czym innym jest jednak telefon od mojego operatora telefonii komórkowej, który chce przedłużyć ze mną umowę, a czym innym kilkanaście telefonów od różnych firm, które chcą mi sprzedać tak kosztowny produkt, jak instalacja fotowoltaiczna, nierzadko przy tym próbując wprowadzić mnie w błąd.
Im więcej takich telefonów, tym bardziej się przeciwko nim buntuję i po prostu blokuję lub odrzucam połączenia. Dochodzi więc do skrajnie niekorzystnego dla marki konfliktu z potencjalnym klientem. Nawet jeśli chciałbym zamontować instalację, to z czystej irytacji nie zamówię jej w firmie, która mnie nęka, ale poszukam lokalnego sprzedawcy, np. mającego profesjonalną, merytoryczną stronę internetową i cieszącego się dobrą opinią na rynku.
Osobną kwestią jest to, że kampania telefoniczna prowadzona przez firmy od fotowoltaiki jest zrobiona na kolanie, nieprzygotowana i jakby na łapu-capu. Skąd ten wniosek? Choćby stąd, że telefony z propozycją zamontowania instalacji odbierają także te osoby, które już od dawna produkują prąd ze słońca. Mam takich znajomych i wiem, że w niektórych przypadkach przekazanie tej informacji dzwoniącemu konsultantowi kończyło się… chamskim zerwaniem połączenia.
Nie wyobrażam sobie, aby moja agencja marketingowa przygotowała kampanię reklamową np. dla producenta słodyczy i skierowała ją do osób otyłych czy chorych na cukrzycę. To byłby czysty absurd i działanie na niekorzyść klienta, a dokładnie z taką sytuacją mamy obecnie do czynienia w fazie zmasowanej kampanii sprzedażowej producentów i montażystów fotowoltaiki.
Telefony z fotowoltaiki prawdopodobnie skończą się wczesną wiosną, kiedy to w życie wejdą wspomniane niekorzystne dla branży OZE przepisy. Nie wróżę sukcesu tej zmasowanej kampanii, która zamiast stawiać na edukację i merytoryczne argumentowanie korzyści z zakupu instalacji fotowoltaicznej jest ukierunkowana na nachalną, akwizycyjną sprzedaż. Trąci to trochę pokazami garnków i „leczniczych” koców.