Komentarz Grzegorza Wiśniewskiego, CEO Soluma Group.
6 godzin, które wstrząsnęło światem. To przejaskrawienie odnosi się oczywiście do niesławnej awarii Facebooka, która nastąpiła 4 października, mniej więcej o 17:40 polskiego czasu. Była jednocześnie największą w historii tego giganta, obejmując również inne usługi amerykańskiej firmy (Instagram, Messenger i WhatsApp).
Zapanował popłoch. Jak to? Żyć bez Facebooka? Przecież można się zanudzić i jeszcze pewnie trzeba będzie porozmawiać z dzieckiem, partnerem, kolegą z biurka obok! Istna hekatomba. Żarty żartami, ale faktem jest, że awaria ta powinna podziałać otrzeźwiająco na wiele marek, które oparły swoje działania marketingowe oraz komunikację właśnie na narzędziach Facebooka.
I nietrudno to zrozumieć, gdy weźmiemy pod uwagę chociażby bardzo drożejące strony internetowe. Już dawno przewidywałem, że dojdziemy do momentu, w którym na profesjonalną stronę będzie stać tylko duże firmy – te małe, raczkujące i rodzinne ograniczą się do założenia np. wizytówki w Google Moja Firma oraz właśnie prowadzenia profilu na Facebooku. Wszystko przez szaleńczo wręcz rosnące wynagrodzenia programistów i grafików.
Z drugiej jednak strony awaria Facebooka dobitnie pokazała, czym grozi doprowadzenie do sytuacji, w której firmę można znaleźć wyłącznie na tym portalu. W skali małego biznesu nie był to jeszcze wielki problem, natomiast na pewno są marki, które w tym czasie straciły setki potencjalnych klientów (z powodu niewyświetlenia im reklamy, postu etc.).
Póki co awarie są relatywnie szybko usuwane. Jednak scenariusz, w którym Facebook „wykrzacza się” na kilka czy nawet kilkanaście dni wcale nie jest tak surrealistyczny, jak się wydaje. A co będzie, gdy platforma całkowicie… zniknie? Na przykład w wyniku wprowadzenia jakichś nowych regulacji dotyczących ochrony prywatności lub jej zmarginalizowania pod wpływem rozwoju konkurencyjnych serwisów? Nie wierzysz? W takim razie sprawdź sobie, co się stało z Google+.
Może byłbym spokojniejszy, gdyby Facebook po raz kolejny nie pokazał, jak fatalnie zarządza kryzysem. Informacja o awarii serwisu rozchodziła się głównie przez… Twittera, prywatne posty oraz różnego rodzaju memy. Firma ograniczyła się tylko do opublikowania spóźnionego komunikatu. To pokazuje, że budowanie swojej marki biznesowej w oparciu wyłącznie o tę platformę jest mocno ryzykowne.
Nie twierdzę oczywiście, że bycie na Facebooku jest bez sensu – wprost przeciwnie. Przywołuję jedynie starą jak świat zasadę, że nigdy nie wkłada się wszystkich jajek do jednego koszyka. Budując markę w Internecie, nawet przy ograniczonym budżecie, trzeba korzystać z różnych kanałów komunikacji – także spoza mediów społecznościowych.
Im więcej kanałów komunikacji ma marka, tym mniejsze ryzyko, że w pewnym niefortunnym momencie straci ona możliwość docierania do klientów. Podstawą powinna być strona internetowa, nawet całkiem prosta, ponieważ globalna i długotrwała awaria Internetu jest stosunkowo najmniej prawdopodobna – a nawet gdyby nastąpiła, to akurat brak dostępu do strony będzie Twoim (i nas wszystkich) najmniejszym problemem.
Na koniec jeszcze mocno subiektywna refleksja: kolejne awarie Facebooka są tylko kwestią czasu. Będą coraz dłuższe i gorsze w skutkach – w grę będzie wchodzić np. utrata profilu, opublikowanych treści czy rozpoczętych kampanii reklamowych.
Dodatkowo trudno jest zakładać, że Facebook utrzyma swoją wręcz monopolistyczną pozycję w social media w długim terminie. Już dziś widzimy, że młode pokolenie odwraca się od tej platformy, a afery związane z hejtem, sprzedawaniem danych i oszukiwaniem reklamodawców tylko przyspieszą erozję tego – jakby nie było – przełomowego w skali świata projektu.