Komentarz Grzegorza Wiśniewskiego, CEO Soluma Group
Tym razem komentarz będzie krótki, natomiast naprawdę ważny w przekazie. Zbierałem się do jego napisania już od pewnego czasu, dlatego teraz mogę ocenić omawianą sytuację z większego dystansu.
W okolicy jednego z biur mojej agencji jest sobie stacja paliw – prywatna, nienależąca do żadnej sieci. Lubię ją (lubiłem), ponieważ w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy obserwowałem, jak właściciel konsekwentnie inwestuje w swoją markę biznesową: nowe, atrakcyjne logo, ciekawa kolorystyka, kompletna identyfikacja wizualna z łatwą do zapamiętania nazwą, dobry standard stanowisk i niewielkiego sklepu. Spora inwestycja, która została przekreślona w ciągu zaledwie kilku godzin. Jak to możliwe? Zapraszam po szczegóły.
W moich komentarzach wielokrotnie podkreślam, jak ważne dla sukcesu w biznesie jest zbudowanie silnej, rozpoznawalnej marki – choćby tylko w skali lokalnej. Nie wiem, czy właściciel rzeczonej stacji „mnie czyta”, ale rzeczywiście postępował zgodnie z tym postulatem. I to mu się opłaciło, ponieważ stacja, wcześniej odwiedzana sporadycznie, nieciekawa i raczej odpychająca, ostatnio stała się jedną z najpopularniejszych w okolicy – choć wcale nie jest najtańsza (ceny są identyczne z tymi na pobliskim Orlenie).
Co się zatem stało? Niestety, właściciel okazał się typowym „Januszem biznesu” i jednym ruchem udowodnił, że inwestycja w markę nic nie znaczy, jeśli nie szanuje się klientów i traktuje ich jak dojne krowy.
Być może pamiętasz, jak pod koniec lutego 2022 roku w Polsce wybuchła panika wywołana przez plotkę, że z powodu wojny na Ukrainie zabraknie paliw. Mnóstwo kierowców rzuciło się na stacje benzynowe, tankując ile wlezie.
Pech chciał, że dzień wcześniej wieczorem zapaliła się w samochodzie mojego współpracowanika rezerwa. Ma on zwyczaj tankowania auta po pracy, najczęściej właśnie na tej stacji, której dotyczy komentarz. Już wyjeżdżając z parkingu przed biurem widział ogromną kolejkę. Grzecznie ustawił się na jej końcu i cierpliwie czekał na wolny dystrybutor.
W sumie stał 25 minut. W tym czasie cena benzyny zmieniła się trzykrotnie (!) w kolejności:
Kosmos. Jasne jest, że w tym czasie zbiorniki stacji nie były uzupełniane nowym, droższym paliwem z rafinerii. Decyzję o podwyżkach, jak powiedziała mu pracownica przy kasie, podjął „szef”. Po prostu facet postanowił – przepraszam za kolokwializm – wydoić swoich klientów, korzystając na panice i nabijając sobie kiesę nieuzasadnionymi na tamten moment podwyżkami.
Gwoli ścisłości: na pobliskim Orlenie wieczorem benzyna kosztowała 5,89 zł.
Mój współpracownik po tej przygodzie obiecał sobie, że nigdy już na tej stacji nie zatankuje. Jasne, jego decyzja nie ma większego znaczenia dla biznesu „Janusza”, ale wydarzyło się to co się spodziewałem: zajrzałem na lokalną grupę facebookową - lawina ruszyła.
Oburzonych było kilkunastu, kilkudziesięciu, w końcu kilkuset. Wszyscy wieszali psy na właścicielu stacji, który zagrał w tak perfidny sposób. Efekt? Ruch na stacji wrócił do tego sprzed rebrandingu. Znów zajeżdżają na nią pojedyncze auta (widzę ją z okna biura), regularnie zdarza się, że stacja nie ma paliwa (prawdopodobnie ktoś doniósł na nieuczciwe praktyki i Orlen zerwał umowę na dostawy) i sprawia wręcz wrażenie opustoszałej.
Podsumujmy zatem „model biznesowy” właściciela:
Właściciel mistrzowsko wręcz „położył” fajnie rozwijającą się markę, wyrzucając mnóstwo pieniędzy w błoto tylko przez jedną nieprzemyślaną decyzję. To była chwila, w której pokazał, że choć rozumie nowoczesny biznes, to mentalnie wciąż pozostaje w czasach dzikiego polskiego kapitalizmu.
Niech to będzie przestrogą dla każdej firmy, niezależnie od branży. Silna marka zawsze zaczyna się od dobrego, etycznego biznesu. Bez tego identyfikacja wizualna i cały marketing stanowią jedynie ładne opakowanie, spod którego w pewnym momencie i tak się zacznie przebijać odpychające wnętrze.